Uroczy,architektonicznie zwariowany, nasycony setkami przedmiotów kiczowatych, niepasujących do siebie ani stylem, ani kolorem,ni materiałem czy też tematyką. Posiadający niezliczone przejścia, schody, wewnętrzne tarasy, małe korytarze, pokoje ukryte w gąszczu setek roślin kryjących się w każdym zakamarku. Zapachy mięszały się w ciężkim, nasączonym jeszcze słońcem wieczornym powietrzu. Taki był właśnie nasz hotelik w Limie.
Pierwszą noc spędziliśmy we trójkę na jednym z hotelowych dachów, popijając zimne piwo, leżąc wśród drzewek, kwiatów, którymi ktoś pozastawiał prawie całą wolną przestrzeń. Miasto niegdy do końca nie zasypia. Nigdy sie nie spieszy. Noc zlatywała nam na historiach (z) naszego życia. Kikla metrów od nas ogromna kopuła katedry San Fransisco w świetle wschodzącego słońca wstrzymała w nas na chwile czas. Coś pięknego. Magia chwili.